Pamiętniki św. Zygmunta Szczęsnego (7)

Zawiadomiony o pojmaniu herszta spiskowców cesarz naznaczył śledczą komisję w Wilnie, której prezesem zamianował księcia Trubeckiego i wnet rozpoczęły się indagacje. Na próżno jednak mściwe okrucieństwo wysilało się na coraz to nowe tortury, by zmusić Konarskiego do wyznań; nie wydał on nikogo, oświadczywszy od razu, że ani siebie usprawiedliwiać nie będzie, gdyż wyrok na niego zawczasu jest wydany, ani też drugich nie oskarży, gdyż nie chce mieć na sumieniu niczyjego nieszczęścia. Milczał więc, choć go pragnieniem i bezsennością dręczono, choć żywe ciało rozcinano i w krwawiące rany płonącą smołę lano. Nikt by też nie zginął, gdyby sam tylko Konarski został uwięziony. Inaczej niestety poszły badania z Rodziewiczem. Słabego charakteru, a drażliwych nerwów, nie miał on siły do przetrwania zadawanych katuszy i wyznał wszystko, co o sprzysiężeniu wiedział; że zaś znał najwybitniejsze osobistości związkowe, wskutek przeto jego zeznań cały zarząd spisku został uwięziony. Nie tylko z Litwy, ale też i z Rusi co dzień niemal przywożono do Wilna nowych oskarżonych i zapełniano nimi więzienia. Jedną z najpierwszych porwano z Krzemieńca moją matkę, że zaś dla kobiet miano jeszcze wówczas pewne względy, umieszczono ją przeto naprzód w domu policmajstra, następnie przeniesiono do wspólnego więzienia.

W początku śledztwa, kiedy zaledwie kilkunastu przedniejszych spiskowych przywieziono do Wilna i trzymano ich w poklasztornych murach naprędce przerobionych na więzienie, czujność straży stanowiła jedyną niemal rękojmię niemożebności ucieczki. Silne oddziały wojska luzowały się kolejno, pilnując drzwi i niezakratowanych okien, by przeszkodzić tak porozumiewaniu się wzajemnemu sprzysiężonych, jako też wszelkiej próbie wydostania się na wolność. Jednym z oficerów mających wstęp do więzienia był kapitan Korowajew, który, jako czysto rosyjskiego pochodzenia, posiadał całkowite zaufanie księcia Trubeckiego. Korowajew wszakże, szlachetnego charakteru i liberalnych zasad, nie bez współczucia patrzał na los więźniów, gdy zaś osobiście zetknął się z Konarskim, takim zapłonął dlań uwielbieniem, że narażając własną przyszłość, postanowił go uwolnić. Gdy jednak Konarski oświadczył, iż nigdy nie zgodzi się na to, by sam korzystał ze swobody, podczas gdy wciągnieni przezeń do spisku towarzysze jęczeć będą w kajdanach, Korowajej przyrzekł, iż wszystkich oswobodzi, byle mu zaufali i do jego planu wiernie się stosowali. Konarski przyjął wspaniałomyślną pomoc Korowajewa, który razem z uwolnionymi miał schronić się za granicę, i dał mu własnoręczna kartkę, polecającą go więźniom jako ich wybawiciela. Szlachetny oficer obszedł już większą część sprzysiężonych i dla planu swego ich skłonił, lecz gdy wszedł do celi Orzeszki i zamiar mu swój objawił, nikczemny zdrajca wyrwał mu z rąk kartkę Konarskiego i przez drzwi otwarte celi wybiegł na korytarz, wołając głośno na czuwające straże, by go wnet prowadzono do śledczej komisji, gdyż ważne zeznanie chce uczynić. Sądził nieszczęsny, iż gubiąc współwięźniów i bohaterskiego ich zbawcę, sam się oczyści i zagrożoną uratuje fortunę. Sprawdził się wszakże raz jeszcze to nieomylne wyrzeczenie, że tyrani lubią wprawdzie zdradę, lecz zdrajcami sami się brzydzą. Z zeznań Orzeszko skorzystano niezwłocznie; zacny Korowajew wniet został uwięziony i pod sąd wojenny jako zdrajca stawiony, związkowych zdwojoną czujnością otoczono. Orzeszko wszakże i nadal pozostał w więzieniu, po ukończonym zaś śledztwie na dwadzieścia lat ciężkich robót skazany, w wyroku tylko jakby na urągowisko dodano, że pozwala mu się prosić o ulżenie kary z powodu, iż skutecznie dopomagał rządowi do wykrycia i ukarania współwinnych.

Zdrada Orzeszki, który wydał wielu z tych, o których Rodziewicz nie wiedział, i to jeszcze smutne miała następstwo, że dla wymuszenia nowych zeznań poczęto używać tak okrutnych tortur, jakich przedtem nie ośmielono się używać. Tak np. księdzu Trynkowskiemu wkładano na głowę żelazną obręcz, którą za pomocą śruby ściskano powoli coraz silnie, aż wreszcie męczennik w szalonym bólu i obłędzie poczynał bredzić, na mocy zaś podobnych zeznań więziono każdego, czyyje imię wymienił. Po kilku takich operacjach nieszczęśliwy kapłan zupełnego dostał pomieszania, co nie przeszkodziło wszakże do zesłania go na Sybir, gdzie niebawem w stanie obłędu nędznego żywota dokonał. Dla skłonienia znowu Jerzego Brynka do uczynienia zeznań, kiedy łozy nie poskutkowały, nakarmiono go śledziem, napaliwszy zaś w celi jego jak w łaźni, przykuto na wznak do podłogi i postawiono obok niego naczynie z cuchnącą zgnilizną; kiedy zaś gorączka paliła go tak, iż od przytomności niemal odchodził, przez małe okienko we drzwiach obiecywano mu wodę i świeże powietrze, jeśli uczestników spisku wymieni. Ale ten mąż prawy i niezłomnej woli wszystkie przetrwał tortury i ani jednego nazwiska nie wymienił. Student wreszcie akademii medycznej, Ejzenbleter, który najwięcej przyczynił się do ucieczki Konarskiego z Wilna, stawiony przed śledczą komisję i złajany obelżywymi słowami przez Trubeckiego, dał mu policzek, za co rozwścieklony książę tak go katować rozkazał, iż z połamanymi kośćmi i poszarpanym ciałem wśród najsroższych męczarni skonał. Te kilka przykładów daje miarę okrucieństwa, z jakim obchodzono się przy badaniu więźniów, ilekroć na silniejszy opór natrafiono. Sprawiedliwość wszakże wyznać nakazuje, że bezczelność carskich siepaczy nie doszła jeszcze była przy sprawie Konarskiego do tej brutalnej tyranii względem kobiet, jakiej dała dowody po sześćdziesiątym trzecim roku. O ile mi wiadomo, ani jedna z uczestniczek związku Konarskiego nie była poddana przy śledztwie cielesnym męczarniom, chociaż próbowano grozić chłostą.

Skoro kijowski jenerał-gubernator Bibikow dowiedział się, iż w więzieniach wileńskich znajdowało się wielu spiskowców pochodzących z podwładnych mu guberni, wnet otrzymał u cesarza ustanowienie odrębnej komisji śledczej w Kijowie pod osobistym jego zarządem. Wskutek tego postanowienia przewieziono z Wilna wszystkich więźniów pochodzących z Wołynia, Podola i Ukrainy, tak iż związkowi rozpadli się na dwie całkiem niezależne grupy. Rola Trubeckiego przypadła w Kijowie Pisarewowi, posiadającemu całkowite zaufanie Bibikowa. Mniej może okrutny w środkach niż wileński jego kolega, przewyższał go przebiegłością; chciwy zaś zysku, wniósł w swą działalność nie używany przez Trubeckiego żywioł: przekupstwo. Pragnąć przy tak dogodnej zręczności napełnić własne kieszenie, więził on wielu bogatszych właścicieli dlatego jedynie, by za uwolnienie wziąć od nich następnie bogaty okup. Operacja ta wszakże wymagał sprytnego i zaufanego pośrednika, którego, niestety, znalazł wnet Pisarew w gronie samych sprzysiężonych w osobie Antoniego Szaszkiewicza, tak zwanego króla bałagułów. Rola, jaką ten człowiek odegrał w naszym społeczeństwie, jest tak ważną, iż usprawiedliwia pewne zboczenie od głównego przedmiotu w celu bliższego obznajomienia czytelnika z tą typową postacią.

Hojnie udarowany przez naturę dowcipem, sprytem i dzielnością charakteru, postawiony przy tym majątkiem i stosunkami w wyższych sferach społeczeństwa, Szaszkiewicz mógłby się stać ozdobą jego, a nawet chlubą, gdyby mu wpojono zdrowsze zasady moralne; tych jednak, na nieszczęście, całkiem mu zabrakło, i to wśród okoliczności wymagających przede wszystkim cnoty. W pierwszej młodości przyjął on udział w powstaniu listopadowym i w pułku Karola Różyckiego dzielnie się sprawował, co mu zjednało szacunek patriotów. Skorzystawszy następnie z amnestii, zamieszkał na wsi, gospodarstwo wszakże mniej go zajmowało niż stosunki towarzyskie. Mężny, przystojny, pełen życia i samoistnego dowcipu, stał się on wkrótce bożyszczem młodzieży, która pozbawiona zajęć obowiązkowych, a niedojrzała jeszcze do prowadzonej wedle planu organicznej pracy, potrzebowała jakiegoś ogniska i jakiegoś kierunku, by ochronić się od nudów i mieć choć pozór uczucia, że coś dla kraju robi. Szaszkiewicz oprócz wyjątkowo bogatej natury posiadał jeszcze ten rzadki wówczas przymiot, że stanowił jakby środkowe ogniwo tego łańcucha, co wiąże obecne z przeszłym pokoleniem. Nie tylko ojcowie, ale i starsi bracia pozostałej w kraju młodzieży rozproszeni zostali po szerokim świecie lub na polach bitew rozsypali swe kości, tak iż przerwany został ten związek przyrodzony, jaki pospolicie w życiu narodów spostrzegamy. Szaszkiewicz był jednym z tych rzadkich wyjątków, co biorąc udział w publicznych sprawach przed powstaniem, przechowywał tradycje przeszłego pokolenia i mógł je przelać w serca dorastającej młodzieży. Pod koniec trzeciego lat dziesiątka obecnego wieku wśród licznego zastępu zamożniejszych obywateli na Pobereżu wykształcił się duch dzielności rycerskiej tak potężny, iż do zuchwalstwa nieraz się posuwał. W domu np. marszałka Jełowickiego, który miał trzech dorosłych synów, zdarzyło się, iż młodzieniec, który nie miał jeszcze zręczności dać dowodów swej odwagi, prosił o pożyczenie kilku funtów prochu. Kiedy łowczy przyniósł dość spory worek napełniony prochem, jeden z synów gospodarza rzekł do uradowanego gościa: „Trzeba worek opieczętować, żeby ci kto nie nadsypał”. Co najspokojniej powiedziawszy, kazał przynieść lak i świecę, i dawszy do trzymania młodzieńcowi worek, opieczętował go z flegmą, jak gdyby to była próbka grochu lub pszenicy. Młodzieniec pobladł, ale nie odmówił posługi, a po skończonej operacji został przyjęty do grona zuchów jako pasowany już na rycerza. Zwykłą próbą zręczności i odwagi było uganianie na stepie spotkanego wilka; kiedy zaś zwierz zniemożony dalej uciekać nie był w stanie, pragnący zdobyć rycerskie ostrogi winien był zeskoczyć z konia i odgryzającego się wilka kordelasem w serce ugodzić. Strzelanie, fechtunek i konna jazda doprowadzone były w tym gronie do takiej doskonałości, że Aleksander Jełowicki, siedząc na ganku z pistoletem, pakował kulę w dyszel zajeżdżającego przed ganem powozu w chwili, kiedy wprost ku niemu był skierowany. Wacław zaś Rzewuski wjechał na swym ulubionym arabie na rusztowanie budującej się w Krzemieńcu wieży, u szczytu której spiął konia, na dwóch nogach go zawrócił i zjechał spokojnie na dół. Toteż gdy wyborowa ta młodzież poszła do powstania, pięćdziesięciu takich bohaterów zatrzymało pod Daszowem cały pułk huzarów. To nieokiełzane roztropnością męstwo doprowadziło wprawdzie niekiedy tę dziarską młodzież do szalonych wybryków, swawole te wszakże własnemu tylko zagrażały życiu, nie przekraczając nigdy granic dobrego wychowania ani też wymagań moralności chrześcijańskiej. Dzielni ci apostołowie niepodległości zwalczali tylko zniewieściałość i tchórzostwo, by mężnych i zahartowanych szermierzy przygotować oczekiwanemu powszechnie powstaniu; młodzież zaś, która się skupiła około Szaszkiewicza, nie mając tego bezpośredniego celu, zewnętrzną tylko owej junakerii pochwyciła formę i umiłowała swawolę dla swawoli samej, nie troszcząc się ani o moralną, ani o patriotyczną stronę swych wybryków.

www.katolik.pl