Dzięki takim Polkom jak Ewa Felińska Polska odradza się duchowo
Dziś, kiedy z jednej strony życie religijne i narodowe ześrodkowało się głównie w ognisku domowym, z drugiej zaś, kiedy bezbożność i materializm nastają całą siłą na obalenie chrześcijańskiej rodziny, posłannictwo kobiety staje się wyjątkowo ważnym, rozstrzygającym niemal, gdyż od matki to przede wszystkim moralna wartość, a więć i los przyszłych pokoleń zależy" - pisał św. ks. abp Zygmutn Szczęsny Feliński. Przekonanie to zdobył nie tylko na podstawie przeżyć ludzi, z którymi się zetknął, ale przede wszystkim z doświadczeń swego domu rodzinnego. Takie posłannictwo - wobec boga i Ojczyzny - wypełnia jego matka Ewa Felińska z Wendorffów.
Mijają prawie dwa wieki od czasów, w których żyła, i choć dzisiaj została prawie zapomniana, to pozostawiła nadal aktualne świadectwo obecne w jej literackiej spuściźnie. Wychowała święte dzieci. Wśród nich kanonizowanego metropolitę warszawskiego ks. abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Nim włożył sutannę, z bronią w ręku walczył o niepodległą Ojczyznę, a po matce odziedziczył talent literacki. Dzisiaj trzeba wspomnieć o jego żarliwym zaangażowaniu w krzewienie nabożeństwa majowego jako drogi ku odrodzeniu moralnemu Polaków. Z kolei zmarła w wieku 24 lat córka Paulina w swych listach pozostawiła poruszające świadectwo miłości matki oraz dojrzałego znoszenia cierpienia i umierania.
Dzięki polskim kobietom
Rodzina Wendorffów nie była niemiecka, "jakby się zdało z brzmienia nazwiska, a nosiła nazwanie czysto polskie Wierzba", do któego dodano nazwę posiadłości należącej do jej członków po nadaniu rodzinie przez cesarza Karola VI szlachectwa niemieckiego. Rodziec Ewy, Zygmunt i Zofia z Sagajłłów, pobrali się w Nowogródku, a później wzięli w dzierżawę niewielką wioskę Mikłaszewszczyznę pod Słuckiem.
Ich córka przyszła na świat w 1793 roku, kiedy z jednej strony II rozbiór Rzeczypospolitej stawał się zapowiedzią utraty przez Ojczyznę niepodległości, a z drugiej strony zamordowanie na gilotynie królowej Francji Marii Antoniny było ilustracją rewolycyjnego nienawistnego szału burzącego odwieczny ład. Rewolucja, walcząc z Bogiem, wynosiła na piedestał - i czyni to nieprzerwanie do dzisiaj - kobiety pokroju Anne-Joseph Théroigne de Méricourt czy Claire Lacombe. Niosąc moralne spustoszenie, nie ominęła także ziem polskich. W pierwszej połowie XIX wieku "wiara, jeśli nie wyszydzona, to drzemiąca bezwiednie na dnie sumienia, żadnego nie wywierała wpływu na codzienne życie, które moda jedynie i przyjęte zwyczaje regulowały. Śmiało rzecz można, że jeśli społeczeństwo nasze przetrwało zwycięsko ten duchowy kryzys, nie utraciwszy możebności odrodzenia się moralnego, to jedynie dzięki kobietom, któe nierównie wyżej pod tym względem stały. Po wiejskich zwłaszcza dworach niewiasta polska zaszczyt narodowi naszemu przynosiła, wówczas nawet, kiedy męska połowa w moralnym błocie się tarzała" - stwierdził Zygmunt Szczęsny Feliński.
Wedle Bożego prawa
Mając sześć lat, Ewa Wendorff umiała już czytać, znała katechizm, pisała dużymi literami na tablicy, potrafiła szyć i dziergać. Po śmierci męża matka, nie mogąc zapewnić córce odpowiedniego wykształćenia, oddała ją do domu zamożnych krewnych do Hołynki pod Słuckiem, a następnie do odległych Boratycz na Ihumeńszczyźnie między Mińskiem a Bobrujskiem pod opiekę Stanisława Wendorffa, krewnego zmarłego męża. Ewa bardzo boleśnie przeżyła rozstanie z matką. Przy opiekunach kształciła się muzycznie i uczyła się języka francuskiego. Już jako jedenastolatka musiała jednak sama zadbać o dalszą edukację.
W wieku osiemnastu lat wyszła za mąż za Gerarda Felińskiego, brata Alojzego, poetę, historyka, dramatopisarza, autora m. in. hymnu "Boże, coś Polskę", dyrektora Liceum Krzemienieckiego. Zamieszkała z nim w majątku Wojutyn na Wołyniu. Mieli sześcioro dzieci: Paulinę, Alojzego, Zygmunta Szczęsnego, Zofię, Juliana i Wiktorię. "Obrawszy prawo Boże za jedyną normę praktycznego życia, matka nasza oceniała postępowanie swych dzieci nie wedle zmiennych prawideł przyzwoitości światowej lub doczesnej korzyści, lecz wedle zasługi lub winy każdego uczyku przed Bogiem. Stąd uważajć za rzecz ważną to tylko, co jest cnotą lub grzechem, na wszystko inne mało zwracała uwagi, chociażby opinia świata inaczej o tym sądziła" - wspominał Zygmunt Szczęsny Feliński.
Wiedza bez moralności - upadek bliski
Jego matka całym swym życiem dowodziła, że ład moralny jest podstawą wychowania nie tylko rodzin, lecz także całych narodów. "Skoro zabrakło podwaliny moralnej, osadzonej na prawie niewzruszonym, tam mimo najobszerniejszej wiedzy, domy, towarzystwa mącą się, chwieją i albo padają w gruzy, albo są zagrożone bliskim upadkiem. Nie mają ani spokoju wewnętrznego, ani siły zewnętrznej, ani wzrostu postępu" - pisała, przestrzegając, że gdy zabraknie tych fundamentów, wszystko się wypaczy.
W swej pamięci zachowała jeszcze czas młodości, gdy "pojęcia religijne ludu wsiąkały w obyczaj, jakoś daleko więcej między nimi było skromności, bogobojności, uszanowania dla obowiązkó względem Boga, rodziny i bliźniego. Toteż przy prostocie były czyny tak wyniosłe miłości chrześcijańskiej, że porywały za serce i rozrzewniały. Dziś ten lud, odrodzony w swoim pokoleniu, uważając ogół, a nie rzradkie wyjątki, stał się materialistą, niedowiarkiem, uchyla się, ile może, od obowiązku względem Boga, rodziny i bliźnich, krzywdę wyrządzoną przez siebie ma za nic, tylko popuszcza cugle chuciom i namiętnościom..., a Dziesięcioro Przykazań (jeżeli je umie) nie uważa za rzecz obowiązującą".
Nigdy nie tracić nadziei
Mimo ciężkich doświadczeń w swym osobistym życiu, mimo trwania Narodu w zaborzczej niewoli, mimo widocznej jego demoralizacji i odchodzenia od Boga nie ulegała rozpaczy. Za popularnym wtedy filozofem ks. bp. Félixem Dupanloupem pisała: "Nie trzeba nigdy tracić nadziei o narodzie, choćby w największe popadł nieszczęście, gdyż w nim samym leży dziwna zdolność odrodzenia, mimo najwięksego obłąkania i winy. Czegoż mu potrzeba? Jednaj tylko rzeczy. Niech się pozwoli dobrze wychować".
Podkreślała zatem, że aby "wyjść z tego stanu chorobliwego, pozbyć się raka trawiącego ciałe ciało społeczne, nie ma innego środka, jak odrodzić społeczność, rzuczając od początku życia niemowlęcia podwalinę religijno-moralną". Dlatego proponowała sieć wiejskich ochronek, któe obok przekazywania elementarnej wiedzy miały za zadanie wszczepianie dzieciom obowiązków moralnych.
W 1833 roku dotknęła jąrodzinna tragedia - zmarł jej mąż. Pozostawszy sama z dziećmi, przeniosła się do Krzmieńca, gdzie ogromnym wsparciem dla niej była najstarsza córka Paulina, urodzona w 1819 roku, z którą łączyły ją wyjątkowo bliskie relacje. "Bóg ją postawił opiekunką, drugą matką opusczonego rodzeństwa. Nie cofnęła się przed tym wielkim powołaniem. Spełnia je kosztem największych ofiar osobistych, nie liczac ich nawet za poświęcenie. Widno, że Bóg napiętnowawszy ją wcześnie znamieniem krzyża, namaścił do przeznaczenia, które później poświęcić się miało" - wspominała Paulinę matka.
Wszystkie skarby za list
W Krzemieńcu zaprzyjaźniła się z Salomeą Bécu, matką Juliusza Słowackiego. Tam też związała się z niepodległościową konspiracją Szymona Konarskiego. Już wcześniej, podróżując po okolicy, poruszenie jej serca wywoływały miejsca związane z historią Ojczyzny. "Nie mogę patrzeć bez rzewnego uzanowania na to, co mi przypomina w jakikolwiek sposób kartę dziejową, zapisaną krwią i zasługą mężów, co zapomniawszy o sobie poświęcili się dla dobra ogólnego, ratując kraj z niebezpieczeństw, lub wspierając go radą i prowadząc innych za sobą ku spełnieniu świętych obowiązków" - pisała.
Nie mogła też sama uchylić się od tych obowiązków, działając w kierowanym przez Konarskiego Stowarzyszeniu Ludu Polskiego. Była w nim przewodniczącą Towarzystwa Kobiecego. Organizowała tajne szkółki dla dzieci i zajmowała się korepondencją Stowarzyszenia. Aresztowana w 1838 roku, została osadzona w więzieniu w Wilnie i sakzana "na wieczne zamieszkanie" w Berezowie w guberni tobolskiej. W jednym z listów pisała: "Nigdy żądze moje nie wybiegały poza obręb tej skromnej sfery, w której podobało się Opatrzności mnie umieścić, a czująć się szczęśliwą, mając duszę zawsze pogodną, myślałam, że szczęście na umiarkowaniu żądz się zasadza. Ale teraz, gdyby pół kuli ziemskiej przyniosło mi w darze wszystkie swoje rozkosze i dostatki, odsunęłabym je z goryczą i boleścią, bo cóż by one do szczęścia mego pomogły? Za jedną ćwiartkę papieru zapisaną ręką znajomą, ręką ukochaną, oddałąbym je wszystkie".
Wszakże ja dziecko Boga
Na mocy amnestii w 1841 roku zaminiono jej zesłanie na pobyt w Saratowie nad Wołgą, w bardziej przyjaznym klimacie i warunkach. Wyjeżdżając, notowała: "Nigdy nie czułam tak silnie jak dzisiaj uspokojenia, jakie nadaje ufność w opiekę Boga. Choć nie wiem, gdzie się zatrzymam, nie wiem, gdzie znajdę miejsce na ulepienie gniazdeczka dla moich piskląt, nie wiem, z czego je sklecę, jednak jestem spokojna i bez trwogi. Choć ziemia nie moja, wszakże ja dziecko Boga".
W tym czasie opiekę nad szóstką dzieci i sparaliżowaną babcią pełniła Paulina. Obowiązki, a przede wszystkim tęsknota za matką i wyjazdy do Kijowa w celu zmiany wyroku wyczerpały młodą kobietę. Poślubiwszy Adama Szemesza, udało się jej wraz z nim w 1843 roku dotrzeć do matki do Saratowa, z którą spędziłą ostatnie pół roku swego życia. Umarła przy porodzie. Jej krótki żywot utrwalilł brat Zygmutn Szczęsny we wzruszającej książce "Paulina. Córka Ewy Felińskiej". Stojąc nad jej grobem, matka prosiła: "Boże, ziść nadzieje moje! Daj nam żyć na wieki, razem wszystkim, cośmy związani jednym ogniwem myśli i uczyć, a chwile cierpień, które dziś nami wstrząsają, znikną jak punkt niedostrzeżony w łańcuch wieków snujących życie bez końca".
Na sądzie Bożym nie z pisania zdam sprawę
Już na zesłaniu Ewa Felińska sięgnęła po pióro, z którym nie rozstawała się do końca życia. PIęć powieści nie przyniosło jej wielkiego sukcesu, choć zachęcana była do pisania przez Józefa Ignacego Kraszewskiego. "Autorstwo swoje bardzo mało ceniła i uważała je za środek tylko dla zapracowania na chleb powszedni. Kiedy się przekonała, że jej powieści nie bardzo były poszukiwane, przestała je pisać i wziął się do pamiętników, które okazały się popłatniejszym towarem" - wspominał syn. Rzeczywiście, jej "Wspomnienia z podróży do Syberii, pobytu w Berezowie i Saratowie", pierwotnie drukowane w wileńskim "Atheneum" wydawanym przez Kraszewskiego, stały się czytelniczym sukcesem. Tłumaczone na angielski i duński, bhły wielokrotnie wznawiane, podobnie jak kilkutomowe "Pamiętniki z życia", które zajmują jedno z poczesnych miejsc XIX-wiecznego pamiętnikarstwa. Z troską notowała: "Bylem nic przeciwko religii i moralnośći nie napisała, to zresztą wcale się w sumieniu o moje autorstwa nie troszczę, bo na Sądzie Bożym pewno nie z tego zdam sprawę, jak książki pisałam, ale jką byłam córką, żoną, matką i obywatelką".
Codzienny Różaniec
W 1844 roku została ułaskawiona i mogła wrócić do Wojutyna, który po śmierci męża popadł w ruinę: "Spustoszenie było zupełne. Niedawno pożar zniszczył spichlerz, stajnię i wozownię; stodoły i obora nie podniosły się jeszcze z dawniejszego pożaru; na miejscu dawnych budynków sterczały tylko zgliszcza i ruiny; piekarnia stała na wpół rozwalona od długiego opuszczenia, wszystkie płoty i ogrodzenia rozebrane. Tylko dom mieszkalny był jeszcze cały, ale obdarty z tynku, z dziurawym dachem i całkiem ogołocony z mebli i niezbędnych sprzętów".
Przeżycia ostatnich lat, utrata ukochanej Pauliny, śmierć wnuczka, ruina majątku, osłabiły organizm Ewy Felińskiej. Była bliska śmierci, ale po powrocie do zdrowia zaczęła odbudowę. "Oprócz dwunastu krzeseł i trzech stolików, któe kupiłam w Łucku i której już były przy tobie, przybyły nam jeszcze dwa fotele, cztery taborety i kantorek z bardzo wygodnym schowaniem na papiery. Widzisz, że nasze bogactwa się zwiększyły. Odżył mi nawet gust do ogrodu: ścieżki się pogracowały, klomby przystroiły się w kwiaty, wszystko przybrało inna postać i jest jak dawniej... choć z kilkudziesięciu pni w pasiece zostały tylko dwa. Gospodarstwa trochę podźwignęłam i za dwa lata będzie można pomyśleć o odbudowie domu, a tymczasem nabiał mamy od jednej krowy, tak żeśmy jeszcze nie kosztowali świeżego masła, oprócz kur nia mam jeszcze chlewów ani piekarni" - zawiadamiała syna.
Siłę dawała jej wiara w Boga, codziennie odmawiała Różaniec i starała się przeczytać chocież jedną stronę książki pobożnej. Sama, żyjąc skromnie, opiekowała się całą wioską. "W Wojutynie kupuję, za co mogę, i chleb, i nasienie, tak że cała gromada i pola ma zasiane, i bez chleba nie siedzi". Zajmowała się leczeniem, chodziła od domu do domu, w czasie epidemii cholery dzięki jej opiece zmarło tylko jedno dziecko.
Skarb zgody i miłości rodzinnej
Ewa Felińska, doświadczona licznymi krzyżami w swym życiu, doskonale znała odpowiedź na pytanie: "Czy nie marnujemy dobrowolnie szczęścia, odpycając to, któego nam Bóg udziela, a lecząc za niedoścignionym?".
Sześć tygodni przed śmiercią, jesienią 1859 roku pisała: "Bóg, dzieląc swe dary pomiędzy ludźmi, nie wylicza wszystkich jedną monetą, jak się zdaje, żadne z nas nie odziedzicy złota w udziale. Ale za to sypnął nam hojną ręką zgodę i miłość rodzinną. Nie szemrzę na ten podział, to nasz skarb! Oby go Bóg zasłonił przed burzami wewnętrznymi i przed pociskami wypadków. Przytuliwszy ten skarb do serca mego, żadnych się przeciwności nie lękam".
Mogiła ukochanej Pauliny pzostała w Saratowie. Matka zastanawiała się: "Czy kiedy zabłądzi na nią ktokolwiek z tych, których ona tak kochała? Niedawno postawiliśmy na jej grobie pomnik z kamienia z napisem. Może od sądnego dnia nikt go nie przeczyta z tych, w których sercu pamięć o niej umarła".
Grób Pauliny nie przetrwał rewolucyjnej zawieruchy. Nie odnajdziemy też mogiły Ewy Felińskiej spoczywającej na wołyńskiej ziemi, tak krwawo doświadczonej w następnym stuleciu. Pozostały jej książki. Możemy też wypełnić często zapisywaną na wielu starych grobowych pomnikach prośbę o odmówienie: "Wieczne odpoczywanie" bądź "Zdrowaś, Maryjo" w intencji pokoju jej duszy.
Źródło: Dr Jarosław Szarek (IPN), Matka świętego, dama i patriotka, w: Nasz Dziennik nr 100/2-3.05.2022, s. 13-14.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz