W swojej chorobie, w swoich zmartwieniach zawierzyła się bł. Zygmuntowi Szczęsnemu Felińskiemu oraz Matce Bożej. Nie zawiodła się. Choroba minęła a ponad siedemdziesięcioletnia siostra Zyta Najdo ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi wciąż pracuje i modli się za wstawiennictwem Założyciela swojego zgromadzenia.
"Przeżyłam różne utrapienia i dolegliwości fizyczne, a z nimi i cierpienia duchowe, aż w końcu w ostatnim stadium choroby dostałam się do szpitala w Ostrowcu. Niedzielę 22 kwietnia 1990 roku przeżyłam w szpitalu" - rozpoczyna swoje świadectwo s. Zyta Najdo.
Dwie operacje
Siostra Zyta nie wiedziała, że jest bardzo chora, że jej stan jest krytyczny. Miała raka narządów rodnych. Lekarze nie powiedzieli jej tego. Konieczna była operacja - wycięcie narządów rodnych, jednak ze względu na żylaki w nodze nie można było jej przeprowadzić.
Tak więc 25 kwietnia, w środę, w dzień Matki Bożej Nieustającej Pomocy, lekarze zdecydowali się na operację żylaków. - Lekarze mówili mi, że mam guza i że muszę być w szpitalu, więc byłam - opowiada s. Zyta Najdo.
Siostrę przygotowywano do kolejnej operacji, ale jej termin wciąż przekładano. - Czas cierpienia oraz pobytu w szpitalu przedłużył się prawie do trzech miesięcy. Dopiero 27 czerwca w święto Matki Bożej Nieustającej Pomocy dokonano operacji brzucha. Zabieg trwał pięć godzin Już na stole operacyjnym zawierzyłam się Ojcu Założycielowi, a samą siebie oddałam Matce Bożej. Niczego się nie bałam. Odmówiłam "Pod Twoją obronę", łącząc się duchowo z Ofiarą Eucharystyczną, którą właśnie o godz. 8 rano w mojej intencji odprawiał ks. proboszcz w kościele parafialnym pw. Matki Bożej Płaczącej. Swoje cierpienia ofiarowałam za naszą udręczoną Ojczyznę - wyznaje s. Zyta.
"Ominęła mnie chemia"
Dwa tygodnie po operacji s. Zyta nadal przebywała w szpitalu. Dopiero przy wypisie lekarz powiedział jej, że miała raka a jej stan był krytyczny. 14 lipca 1990 siostra wróciła do domu. Pod koniec lipca miała otrzymać wynik z badania wycinka i zgłosić się do Kliniki Onkologicznej w Krakowie. Wyniku nie dostała, gdyż lekarz-ordynator był na urlopie. Otrzymała go dopiero w połowie sierpnia, a ponieważ w tym czasie rozpoczynały się rekolekcje siostra została w domu, by je odprawić. - Do Krakowa pojechałam dopiero 29 sierpnia. Lekarz był zdenerwowany i niezadowolony, że przyjechałam z miesięcznym opóźnieniem. Stwierdził jednak, że mój stan zdrowia jest dobry. I tak minęła mnie chemia, którą miałam brać - opowiada s. Zyta.
Lekarz zalecił jedynie zastrzyki, które siostra brała aż do grudnia. Początkowo siostra Zyta musiała często jeździć na kontrole lekarskie. Potem z czasem kontrole te stawały się coraz rzadsze. - Po operacji pytałam pana doktora, czy mogę pracować. Powiedział mi, że lepiej się przychodzi do siebie kiedy się pracuje, więc kiedy tylko mogłam rozpoczęłam pracę - mówi s. Zyta.
Zakonnica wyznaje, że cały czas podczas pobytu w szpitalu miała przy sobie relikwie Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. - Wiele osób modliło się w mojej intencji właśnie za przyczyną arcybiskupa. Ja sama także prosiłam go, by wstawił się za mną u Pana Boga, żebym jeszcze trochę pożyła, pracowała. Jak widać minęło 16 lat a ja żyję, pracuję, więc Pan Bóg nas wysłuchał. Każdego dnia modlę się za wstawiennictwem naszego Założyciela. Od siostry prowincjalnej dostałam medalik z jego relikwiami i zawsze noszę go na szyi - mówi z uśmiechem s. Najdo Zyta.
W swoim świadectwie siostra napisała:
"Jestem przekonana, że sam Bóg przyszedł mi z pomocą, że Matka Najświętsza przez wstawiennictwo bł. naszego Założyciela, którego relikwie cały czas mam i z wielką czcią i szacunkiem noszę wyprosiła mi zdrowie i ocaliła życie, które było bardzo zagrożone. Dziękuję Bogu za wszystko".
Małgorzata Pabis