Historycy, opisujący tę epokę porozbiorowych dziejów naszych, nie zwracają zwykle uwagi na tę okoliczność, która jednakże rdzennie zmienia charakter działalności założonego przez Konarskiego Związku Ludowego i stawia go nawet w zupełnej sprzeczności z późniejszym postępowaniem Centralizacji Wersalskiej, która wytworzywszy urojony antagonizm między szlachtą a ludem, okrzyknęła tę ostatnią za głównego wroga narodu i nie z nią lub przez nią, lecz pomimo niej i przeciw niej szerzyła swą propagandę. Zamiast szczepić ducha oriafu w szlachcie, a ducha miłości w ludzie, Towarzystwo Demokratyczne pod zarządem Darasza i Mierosłwskiego szerzyło wzajemną tylko nienawiść i wojnę domową, stokroć zgubniejszą od obcej nawet niewoli. Pomyśli kto może, czytając to twierdzenie, iż przemawia tu raczej serce syna niż patrioty; iż udział, jaki matka moja przyjęła w Związku Narodowym, w różowych barwach przedstawia mi działalność Konarskiego, podczas gdy rzeź tarnowska cmentarnym pokrywa całunem szalone porywy Centralizacji. Prawda, iż stokroć większą pociechą napełnia serce synowskie pamięć na to, iż matka moja sama zapłaciła ciężkim wygnaniem za swą patriotyczną działalność, niż gdyby w najniewinniejszy sposób przyczyniła się do rozlewu bratniej krwi niewinnej. Lecz największą pociechę synowskiemu sercu memu sprawia to niezłomne przekonanie, że gdyby Konarski działać chciał w duchu Centralizacji, matka moja nigdy by do Związku Narodowego nie weszła.
Poznanie się mojej matki z Konarskim stało się prawie przypadkowe. Będąc całkiem obcym na Wołyniu, dokąd przybyć z emigracji postanowił, szukał on dawnych towarzyszów broni, aby choć czasowy przytułek znaleźć w ich domu. Jednym z takich kolegów był Walery Rząrzewski, który skorzystawszy z amnestii, wziął małą dzierżawę u jednego z cząstkowych właścicieli Wojutynia i zajął się gospodarstwem; że zaś Sojutyn leży niedaleko galicyjskiej granicy, przekradłszy się przeto w okolicy Radziwiłłowa, Konarski udał się wprost do Rząrzewskiego pod przybranym nazwiskiem Janusza Hejnowicza. Młody gospodarz, przy wielkiej prawości i gorącym patriotyzmie, nie odznaczał się niezbędną w takich razach ostrożnością, chętnie owszem dzielił się z przyjaciółmi szczęściem swym z posiadania tak dostojnego gościa. Skoro wiadomość ta doszła do uszu mojej matki, pospieszyła wnet do Rząrzewskich, by zapobiec złym następstwom niepotrzebnych gawęd. Poznawszy się z Konarskim, poradziła mu opuścić niezwłocznie Wojutyn i w najgłębszej tajemnicy udać się do Ołyki, gdzie mieszkał wówczas Jerzy Brynk, równie gorącego serca jak niezłomnego hartu patriota. Zajmował on w Radziwiłłowskim skarbie posadę głównego rachmistrza i z rodziną swoją zamieszkiwał dworek samotny, położony na kępie dookoła otoczonej stawem i wąską jedynie grobelką połączony z lądem. Było to jakby umyślne urządzone schronienie dla kogoś, kto chciał umknąć natrętnego oka ciekawych. Rachmistrz ożeniony był z przyjaciółką lat młodych mojej matki, jej też opiece poleciła ona Janusza, Brynk zawiózł go następnie do zamieszkałego na głębokim Polesiu Rodziewicza, a to schronienie wśród niedostępnych bagien i borów stanowiło odtąd główne miejsce pobytu Konarskiego, który czyniąc częste wycieczki w różne strony kraju, wracał tu zawsze jak do niezdobytej fortecy.
Jednym z najcenniejszych zabytków Związku Ludowego było przystąpienie doń rodziny Michalskich, złożonej z sędziwego już ojca, towarzysza broni Kościuszki, trzydziestoletniego syna jego Lucjana, kapitana wojsk polskich i uczestnika listopadowego powstania, i niezamężnej, znacznie młodszej córki Emilii, gorącej patriotki. Podczas pobytu mojego w Jarosławiu Lucjan Michalski, powracając z powtórnego już wygania, opowiadał mi wiele szczegółów tyczących się sprzysiężęnia Konarskiego i swego w nim udziału, którymi podzielę się tu z czytelnikiem.
Należąc do załogi Zamościa w chwili jej kapitulacji, młody Michalski objęty został poręczoną całej załodze amnestią, tak ze wnet po ukończonej wojnie wrócił do ojca na Podole. Ożeniwszy się niebawem, zamieszkał w jednej z dziedzicznych wiosek, którą otrzymał na swą schedę, i z wielką gorliwością wziął się do gospodarstwa. Raz, gdy z żoną przybył w odwiedziny do ojca, zastał tam młodego sąsiada, starającego się o rękę Emilii, która dość obojętnie przyjmowała te jego zaloty. Spragniony dowiedzieć się, jaki los go czeka, a lękając się postawić swej przyszłości na kartę przez niewczesną deklarację, powziął on myśl uciec się do fortelu, aby zbadać usposobienie panny. Dowiedziawszy się, że w wiosce Lucjana mieszkała jakaś wróżka sławna w okolicy z trafności swych przepowiedni, prosił go, aby ją sprowadził, w nadziei, że mu to ułatwi zbadanie serca swej wybranej. Lucjan zgromił go za wiarę w gusła i zabobony, odmawiając udziału w niedorzecznych praktykach; gdy jednak kobiety nalegać poczęły, przedstawiając, że tu nie o wiarę chodzi, tylko o zabawę, posłał wreszcie konie i wkrótce ku powszechnej radości przybyła oczekiwana wróżka. Horoskop konkurenta niefortunnie wypadł, gdyż Emilii wywróżyła dozgonne panieństwo, co nie zdawało się ją martwić bynajmniej; jemu samemu gdzieś w odległych stronach kazała poszukać narzeczonej, na Lucjana zaś, który wzbraniał się podać swą rękę do zbadania, tak natarczywie należała, że podał ją wreszcie. Wróżka, kręcąc ze znaczeniem głową, przepowiedziała mu, że czeka go naprzód całkowita utrata majątku, następnie tak ciężka i daleka podróż, że śmierci się niemal równa, że w końcu jedak do kraju powróci i dom sobie będzie budował. Wróżba ta wydała mu się tak niedorzeczną i niezgodną z jego usposobieniem, że razem z kobietami śmiał się z niej serdecznie. W parę miesięcy później Konarski przybył z Rodziewiczem do starego Michalskiego w zamiarze zwerbowania go do Związku. Usłyszawszy tę propozycje, sędziwy patriota posłał wnet po syna, a objaśniwszy mu, o co chodzi, rzekł doń z rzadką w takich razach pokorą: „Wiesz, Lucjanie, że nie ma ofiary, której nie byłbym gotów spełnić dla ojczyzny, ale za stary już jestem i za mało znam obecne położenie narodowej sprawy, abym mógł wiernie ocenić, czy ta robota obróci się na pożytek czyli też na szkodę kraju. Ty więc go wyrozumiej, a co uznasz za właściwe, to na słowo twoje uczynię”.
Na to wezwanie starca obaj towarzysze broni wyszli do ogrodu i przez pięć godzin z rzędu roztrząsali tak dodatnią, jak i ujemną stronę sprzysiężenia. Lucjan przedstawiał, że kraj ogołocony przez wojnę, emigrację i zesłanie na Sybir z najdzielniejszych patriotów swoich potrzebuje wypoczynku i skupienia sił pozostałych, by wychować nowe pokolenie do nowych z wrogiem zapasów, co wymaga dłuższego czasu i spokoju.
– Gdybyśmy pozostawali pod panowaniem tureckim, a nie pod jarzmem moskiewskim – odparł Konarski – program podobny byłby jeszcze możebny, gdyż muzułmanie domagają się tylko regularnego płacenia haraczu i zewnętrznego posłuszeństwa władzom, w życie zaś rodzinne, a nawet społeczne podbitego ludu nie mieszają się wcale. Ale inaczej całkiem ma się rzecz z Moskalem. On nie poszanuje ani języka, ani wiary, a cóż mówić o zwyczajach narodowych. Czyliż nie widzisz, iż dąży on nieubłaganie do zagłady wszystkiego, co polskie, co odrębną narodowość naszą stanowi? Nie rodzice przecie, ale sam rząd wychowuje młode pokolenie, wpajając w nie najwstrętniejsze dla nas zasady. Pozostawiając przy tym wiejski lud w ciemności i poddaństwie, rozbudzają w nim tylko najniższe pożądliwości: nienawiść i chciwość, aby przepaść nieprzebytą wyryć pomiędzy ludem i szlachtą. Jeżeli z założonymi rękami czekać będziemy, nie oddziaływając przeciw tym zgubnym dążnościom, to dorastająca młodzież nie tylko straci wiarę w możebność odzyskania niepodległości, ale nie ośmieli się nawet jej zapragnąć, gdyż samo uczucie podobne wzmogłoby jeszcze prześladowanie. Patrzymy na Tatarów, co przez dwa wieki jarzmem niewoli gnietli tych samych Moskali, w co się obrócili przecie, dźwigając cierpliwie przez kilka pokoleń obce kajdany? Chceszże i nam podobny los zgotować?
– Ale czyż nowa walka w obecnych okolicznościach jest możebna? Jeśliśmy ze stutysięczną niemal armią zostali pokonani, to jakże marzyć o pokonaniu wroga z garstką ruchawki?
– Toteż nie o walkę orężną dziś chodzi. Nie kwitując nigdy z praw naszych do niepodległości, dopomnimy się o nie w chwili, którą roztropność nam wskaże, kiedy i naród będzie przygotowany, i stosunki polityczne innych mocarstw korzystnie się dla nas ułożą. Ale przygotowanie takie wymaga pracy i poświęcenia. Wrogowie nasi nie zaśpią sprawy, lecz wszelkich owszem dołożą starań, by lud ku nam zniechęcić; jeśli my przeto w bezczynności zadrzemiemy, to nadzieje nasze bezpowrotnie runą. Przeciw jawnej organizacji zagłady trzeba koniecznie postawić tajemną, ale nie mniej sprężystą organizację odrodzenia, gdyż inaczej ani lud z biernej obojętności swojej nigdy się nie rozbudzi, ani szlachta nie przyjdzie do poznania i zamiłowania obowiązków swoich względem kraju. Ci, co staną na czele organizacji narodowej, winni mieć jasno wytknięty plan działania i posiadać skuteczne ku dopięciu zamierzonego celu środki, że zaś w pracy zbiorowej posłuszeństwo stanowi najpotężniejszą powodzenia dźwignię, członkowie przeto owej tajemnej organizacji winni obrać naczelnika, którego wola będzie dla nich prawem, do tej zaś uległości przysięgą zobowiązać się winni.
– Doświadczenie nas uczy – odrzekł na to Lucjan – iż wszelkie sprzysiężenie pierwej czy później zostaje wykryte, uczestnicy zaś jego tak samo karani bywają w Rosji śmiercią, Sybirem i konfiskatą, jak ci, co zbrojne wywołują powstanie. Wciągając przeto do spisku najlepszych patriotów, znowu kwiat narodu wrogom na pastwę rzucimy bez żadnego pożytku dla kraju.
– Więc za nic sobie poczytujesz – odparł z zapałem Konarski – rozbudzenie ludu o życia publicznego i rozpalenie ognia miłości ojczyzny w sercach wykształconej młodzieży? Nie umiesz chyba czytać w dziejach przeszłości, bo czyż każda ich karta nie świadczy niewątpliwie, że każda brzemienna w błogie skutki idea nie wprzód owoc wydała, aż zroszona została krwią swych męczenników? Nie przeczę, że i nas też czeka rusztowanie, siejba wszakże przez nas rzucona w sercach polskich nie zaginie, z mogił zaś naszych powstaną mściciele tak liczni i potężni, że w arsenale wroga szubienic już dla nich nie stanie. Patrz na potomków naszych bohaterów, co krew za ojczyznę bez wahania przelali: jak się oni szczycą przodków swych ofiarą, jak wzrok ich pała i serce gwałtownie bije na myśl, że i od nich podobnej kraj zażąda ofiary. Spojrzyj zaś przeciwnie na oblicze syna zdrajcy: co tam prócz hańby i sromu wyczytasz? Chciałżebyś, by syn twój ze wstydem przyznać kiedyś musiał, że ojciec jego, skruszywszy pod Zamościem szablę, upadł na duchu i nic dla kraju uczynić już więcej nie chciał, odtrąciwszy obojętnie rękę, co go do wspólnej pracy wzywała?
Michalski nic już nie odrzekł, lecz ze łzą w oku rzucił się w objęcia towarzysza broni, po czym zaprowadził go do ojca i rzekł stanowczo:
– Obowiązkiem jest naszym iść ręka w rękę z Szymonem.
www.katolik.pl