Pamiętniki św. Zygmunta Szczęsnego (4)

Z powodu przygnębiających następstw narodowego ruchu w 1863 roku ujawnił się w gronie najpoważniejszych publicystów naszych nie znany dawniej kierunek potępiania wszelkich usiłowań naszych patriotów odzyskania orężem utraconej niepodległości; kierunek zaś ten zamanifestował się tak bezwzględnie, iż cofając się wstecz dziejowego prądu, potępił te nawet heroiczne wysiłki narodu, które świadcząc o jego żywotności i bezgranicznym poświęceniu, ocaliły cześć naszą zagrożoną i prawa nasze do samoistnego bytu wobec Europy zatwierdziły. Sądząc o wartości czynów z ich powodzenia, publicyści owi nie wahają się potrącić w błoto niejednego z tych bohaterów, których minione pokolenia umieściły na ołtarzu serc swoich, ku czci wieków potomnych. Wbrew powszechnie przyjętej zasadzie, iż żadna nowa ustawa wstecz nie obowiązuje, przyszli oni do wniosku, że skoro powstanie 1863 roku było politycznym błędem, to i te wszystkie ruchy, co je poprzedziły, zarówno potępienia są godne. A i więc konfederacja barska, i kościuszkowskie powstanie, i pełne chwały zapasy pod Grochowem, Wawrem i Iganiami były fatalnym tylko zamachem na dobrobyt i spokojny rozwój narodu. Rad bym wiedzieć, jak ci szermierze bezwarunkowej uległości podtrzymują swe twierdzenia wobec targnięcia się rządu rosyjskiego na zabezpieczone traktatami swobody Kurlandii i Finlandii, których mieszkańcy nie tylko nigdy się nie buntowali, lecz służyli owszem chętnie za narzędzie ucisku i wynarodowienia w stosunku do Polaków. Czemuś by i nas nie miał spotkać los podobny, gdyśmy w ich ślady wstępowali? W moim przekonaniu kwestii zachowania się naszego w stosunku do rządów zaborczych nie należy rozstrzygać ryczałtowo, lecz wypada rozdzielić ją na trzy przynajmniej kategorie; a mianowicie: kwestie prawa, kwestię czasu i kwestię środków. Co do słuszności: ani prawo przyrodzone, ani religia, ani prawo międzynarodowe, ani wreszcie tradycja dziejowa nie zabrania nam dochodzenia orężem wydartej przemocą niepodległości. Ze stanowiska przeto zasady nikt potępić nas nie może za zbrojne powstanie, jakoby za rzecz z natury swej niegodziwą. Kwestia znowu czasu i okoliczności stanowi jedynie kwestię roztropności i z tego tylko stanowiska roztrząsaną być winna; a i tu sam fakt niepowodzenia nie daje nam jeszcze prawa uznania ruchu jakiego za nierozważny, skoro względy moralne oporu zbrojnego wymagały. Łatwo np. przewiedzieć, że Kościuszko nie zwycięży, walka ta wszakże narodu przeciwko obcej przemocy była koniecznym obowiązkiem patriotyzmu i cały naród by się zhańbił, gdyby oporu tego nie spróbował. I tu więc nie samo obliczenie szans powodzenia, ale wyższe też względy zamanifestowania praw swoich i protestacji przeciw gwałtowi stanowić winny o ujęciu lub nie za oręż. Jedyne przeto pole, na którym wolno wyrokować o godziwości lub niegodziwości zbrojnego w celu odzyskania niepodległości powstania, jest [to] sposób prowadzenia walki, i pod tym też względem dziejopisarze nasi i publicyści mają nie tylko prawo, ale i obowiązek oświecać sumienie narodowe, by ustrzec patriotów od zgubnych dla ducha narodowego wybryków. Jeśli ocenienie krzywd doznanych opieramy na przeciwieństwie ich z wymaganiami Ewangelii i przyrodzonego prawa, to szanujmy sami te wymagania i odrzućmy stanowczo nie tylko środki, ale i uczucia sprzeciwiające się głosowi oświeconego i bogobojnego sumienia. Kto w toku wypadków dziejowych potrafi zawsze dopatrzyć palec Opatrzności i ufny w sprawiedliwość Bożą nie wątpi, iż każdy naród otrzyma ostatecznie to, na co postępowaniem swoim zasłużył, ten wzdrygnie się z odrazą na myśl dokonania zbrodni, chociażby to miał być jedynie środek zwalczenia większej jeszcze niegodziwości. Jeżeli który z czytelników, przebiegając te pamiętniki, nie mógł pogodzić z sobą poglądów moich na różne wypadki publiczne, na pozór rej samej natury, to spodziewam się, że te kilka uwag dopomoże mu do sprowadzenia do jedności owych sądów. Po tym wstępie przystępuję do rzeczy.

Po ostatecznym upadku powstania listopadowego narodowe siły polskie skupiły się w trzech głównych ogniskach, bardzo nierównych pod względem siły liczebnej, oddziaływających jednak na usposobienie narodu w odwrotnym, rzec by można, stosunku do ilościowej potęgi. Ogromna większość tych, co stali na czele ruchu i czynny brali udział, bądź w wojennych, bądź administracyjnych lub prawodawczych działaniach powstania, dobrowolnie kraj opuściła, a korzystając z gościnnego współczucia mocarstw zachodnich, schroniła się nad Sekwanę lub Tamizę.

Mniej liczny może, choć na tysiące dający się rachować zastęp uczestników walki narodowej, pochwycony przez ciemiężców, zesłany został w śnieżne pustynie Sybiru lub z żołnierskim karabinem na Kaukaz zagnany. W kraju pozostali tylko starcy, kobiety i dzieci ze szczupłą stosunkowo garstką lękliwej lub niedołężnej młodzieży, co nie chciała lub nie umiała przyjąć czynnego udziału w krwawych z wrogami zapasach. Z czasem przyłączył się też do nich nieliczny zastęp powstańców, którzy skorzystali z amnestii lub objęci byli kapitulacją Zamościa, poręczając bezkarność wszystkim wojskowym do składu załogi należącym. Ogromna większość wychodźstwa udała się do Francji, najznakomitsze zaś osobistości osiedliły się w Paryżu z zamiarem budzenia dla sprawy polskiej współczucia ludów i gabinetów.

Naród ogołocony ze swych przywódców, na których ze czcią przywykł się oglądać, wyczekiwał i teraz z ufnością dalszego od nich kierunku, gotów zastosować się do otrzymanych z Paryża wskazówek. Ów stan nienormalny rządów, poza granicami kraju przebywających, skomplikował się jeszcze przez to, iż emigracja rozpadła się niebawem na kilka wrogich sobie obozów; walka zaś między stronnictwami przeniosła się i do kraju, uzbrajając przeciw sobie najlepszych nieraz patriotów. Na właściwym miejscu postaram się obznajomić czytelników dokładniej ze stronnictwami na wychodźstwie, teraz zaznaczam tylko ów wpływ przeważny, jaki emigracja wywierała na pozostałych w kraju patriotów. Innego całkiem rodzaju było oddziaływanie Sybiraków na sprawę narodową. Trudność komunikacji z krajem z powodu olbrzymich przestrzeni i argusowego wzroku policji sprawiała, iż list od zesłańca, na który miesiącami czekać było trzeba, nic nie przynosił oprócz pospolitych szczegółów życia wygnańczego; ale ów szparag zbrudzony i zamknięty pieczęcią trzeciego wydziału cesarskiej kancelarii to święta relikwia narodowa, którą niejedna łza omyje, niejedna pierś do serca przyciśnie. Taki męczennik to chluba rodziny, to wzór do naśladowania dla młodego pokolenia. Cichy ten, ale głęboki wpływ usychających z tęsknoty, a niekiedy i z nędzy patriotów równoważył, śmiało rzec można, wpływy emigracji – z tą wszakże różnicą, że broszury paryskie działały na umysł, podczas gdy listy Sybiraków serce rozbudzały. Najsłabsze siły patriotyczne pozostały w kraju, składały się one bowiem przeważnie z niewiast i z ułaskawionych powstańców, którym nic innego dowieść nie było można, oprócz zbrojnego udziału w walce. Jeśli uwzględnimy nadto dość znaczny zastęp lękliwych patriotów i jawnych zwolenników najezdniczego rządu, to łatwo pojmiemy, że kraj zostawiony sam sobie nieprędko zdobyłby się na jaki jednolity program, zmierzający do zapewnienia lepszej przyszłości. Czuła to niecierpliwa i spragniona czynu emigracja, a poczytując się za jedyny legalny rząd rozszarpanej ojczyzny, nie wahała się z godnym wprawdzie uwielbienia poświęceniem, ale nie z mniejszą też nierozwagą pracować nad wywołaniem nowego powstania w kraju.

Pierwsze tego rodzaju pokuszenie miało charakter czysto militarny. Przy badaniu przyczyn upadku powstania, które przy końcu kampanii rozporządzało liczniejszą armią niż przy jej rozpoczęciu, niektórzy wyżsi oficerowie, a w ich liczbie i jenerał Chrzanowski, przyszli do przekonania, iż główną omyłką przywodców powstania było to, że zamiast walki narodowej prowadzili wojnę regularną, gdzie jedna przegrana bitwa stanowi często klęskę niepowetowaną. Utrzymywali przeto, że należało naśladować Hiszpanów, którzy rozszerzoną na cały kraj gerylasówką trzymali w szachu całą potęgę Napoleona. Jenerał Chrzanowski napisał książeczkę o wojnie partyzanckiej, która miała służyć za podręcznik dla przywódców przyszłej wojny narodowej. Odtąd partyzantka gerylasówka stała się hasłem najgorętszych na emigracji patriotów. Już w roku 1833 garstka zapaleńców pod wodzą Zaliwskiego i Dziewickiego spróbowała przedrzeć się do kraju, aby w leśnych i górzystych okolicach zorganizować oddziały partyzanckie i wznowić walkę z ciemięzcami; próba ta jednak wnet się rozbiła o surowość klimatu, brak niedostępnych kryjówek, zwłaszcza zaś o jawną obojętność włościan, którzy nigdzie nie pospieszyli z pomocą partyzantom. Uwięzienie Zaliwskiego, a stracenie na rusztowaniu Zawiszy, Wołłowicza i innych rychły położyło koniec tym rozpaczliwym pokuszeniom walki pigmejczyka z olbrzymem. Niepowodzenie to miało jednak tę dodatnią stronę, że przekonało zdrowo myślace umysły o potrzebie rozbudzenia patriotyzmu w masach niewykształconej ludności, czego dopiąć jedynie można przez zdrową oświatę i nadanie wszystkim równych praw obywaltelskich.

Zmieniło się więc znowu hasło patriotów, a wszystkie stronnictwa wypisały na swych sztandarach: „Praca nad ludem!” Prawda, ze pod tym względem środków różnice były tak wielkie, iż wyrodziły nie tylko antagonizm, ale i zawziętą walkę, cel wszakże niezaprzeczenie był wspólny, a to trafienie w sedno narodowej niemocy naszej stanowi niezaprzeczenie chlubę i niespożytą zasługę emigracji. Jednym z najpierwszych, co dążność tę nową w czyn wprowadzić postanowili, był Szymon Konarski, młody major z listopadowego powstania. Przekonawszy się, iż największe niebezpieczeństwo pod względem narodowym zagrażało prowincjom zabranym, gdzie po gwałtownym zniszczeniu unii ogromna większość wiejskiego ludu nawet pod względem religijnym oddana została pod bezpośredni wpływ ciemięzców, Konarski postanowił obrać za główne pole swej pracy Ruś i Litwę. Znając nadto rzeczywisty stan naszego społeczeństwa, wiedział on dobrze, iż przez szlachtę jedynie w duchu patriotycznym oddziaływać było można, a to z powodu, iż uciśniony włościanin tak mało był oświecony, że propaganda społecznych lub politycznych zasad niemożebną jeszcze w łonie jego była. Należało go naprzód przysposobić do życia publicznego przez zakładanie szkół ludowych i podniesienie dobrobytu włościan, przez uwłaszczenie, a przynjmniej wyzwolenie z tej niewoli, co przykuwając ich do gleby, czyniła ich własnością dziedzica uprawianej przez nich ziemi. Któż nie przyzna, iż na to, by z właścicieli majątków uczynić apostołów wolności i uwłaszczenia chłopów, potrzena było znaleźć w ich sercu niespożyty zapas poświęcenia, które z gorącej tylko miłości kraju wypływać mogło. Konarski, gorejąc sam od dziecka tym świętym ogniem, wedle siebie sądził też i o całej szlachcie, co przez długie wieki stanowiła jedyne ognisko życia narodowego. Jakkolwiek liczne są błędy i ciężkie winy tej klasy uprzywilejowanej, ku chlubie jej wszakże przyznać należy, iż nie zabrakło jej nigdy ducha poświęcenia, czy to o mienie, czy też o krew chodziło. Jednym i drugim szafowali oni zawsze hojnie, ilekroć uciśniona ojczyzna do ofiary zawezwała. Bielejące na polach bitew i sybirskich stepach kości bohaterów nie mniej, jak powtarzające się przy każdym powstaniu manifestacja rządu narodowego, nadające włościanom wolność i własność, niezbitym są tego dowodem. Toteż i Konarski nie zawiódł się w swoim oczekiwaniu. Nie potrzebował on sprowadzanych z emigracji emisariuszów dla głoszenia między ludem zasad demokratycznych; znalazł on gorliwszych jeszcze i całkiem bezinteresownych apostołów zbratania się z ludem wśród szlachty, która bez wahania gotowa była utracić połowę swego mienia, byle tą ceną pozyskać dla kraju miłujących ojczyznę obywateli.

www.katolik.pl