Trzy lata temu Urszula Mosakowska z Jabłonnej leżała w szpitalu w bardzo ciężkim stanie. W jej organizmie rozwijała się śmiertelnie groźna sepsa. Przestawały pracować serce oraz płuca. Po czwartej operacji była bezwładna. Bała się, że będzie ciężarem dla dzieci. W tym czasie cała rodzina pani Urszuli na czele z jej siostrą ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, modliła się za wstawiennictwem arcybiskupa Szczęsnego Felińskiego. Także na Jasnej Górze przed cudownym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej odprawiane były Msze święte w jej intencji.
We wrześniu 2003 roku Urszula Mosakowska po kilku atakach woreczka żółciowego i operacji po raz kolejny znalazła się w szpitalu.
- Bolało mnie tak, że traciłam przytomność. Najbliżsi wołali pogotowie. W końcu lekarz powiedział, żebym poszła do szpitala i zaczęła się leczyć bo kiedyś pogotowie nie zdąży przyjechać - opowiada pani Urszula.
Nikt jednak nie chciał podjąć się leczenia kobiety. W końcu po jakimś czasie pani Urszula znalazła się na oddziale gastrologii szpitala kolejowego w Międzylesiu. Badania wykazały dwa duże uchyłki dwunastnicy. Trzeba było zrobić operację, której podjął się profesor Krzysztof Bielecki w Szpitalu Klinicznym im. prof. W. Orłowskiego w Warszawie. - Operacja się udała, ale w szpitalu był wtedy remont, wszędzie panował straszny brud. Zachorowałam na zapalenie otrzewnej.
Kolejne operacje
Dwa dni po pierwszej operacji konieczna była kolejna, bo w brzuchu pojawiła się ropa. - Miałam silną gorączkę i majaczyłam. Zatrzymał mi się mocz - opowiada kobieta.
Po drugiej operacji u pani Urszuli stwierdzono sepsę (posocznicę). Przeniesiono ją wówczas na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. - Ja tego nie pamiętam, ale córka i synowie przyjeżdżali do mnie i moja siostra, która jest zakonnicą w Zgromadzeniu Rodziny Maryi. Siostra przynosiła relikwie swojego Założyciela ojca Szczęsnego Felińskiego i kładła na mnie. Przez cały czas wszyscy się nade mną modlili. Siostra pojechała potem z moim synem do Częstochowy, gdzie były odprawiane Msze święte w mojej intencji. Tam też przed Cudownym Obrazem Czarnej Madonny została odprawiona Nowenna - wspomina Urszula Mosakowska.
Choroba jednak bardzo szybko się rozwijała. - Byłam bardzo spuchnięta. Brzuch miałam otwarty,bo była w nim ropa. Dano mi 11 litrów krwi, a spuszczono ze mnie 10 litrów ropy - opowiada kobieta.
W takiej sytuacji konieczna była kolejna operacja, w czasie której nastąpiło płukanie wnętrzności z ropy. Wtedy nastąpił wstrząs septyczny i zatrzymała się akcja serca. Po dwóch dniach zatrzymała się praca płuc.
Chciała bardzo żyć
Lekarze jak mogli tak ratowali pacjentkę, a bliscy nie ustawali w modlitwie.
Po kilku dniach lekarze zarządzili czwartą operację. Po jej zakończeniu ordynator Małgorzata Złotorowicz wybudzając panią Urszulę zapytała ją czy chce żyć, odpowiedziała, że bardzo. -Mój wnuczek najstarszy przygotowywał się wtedy do Pierwszej Komunii. Bardzo chciałam być na tej uroczystości. To było moje dziecko wymodlone. Pani doktor powiedziała mi wtedy, że jeśli będę bardzo chciała to będę żyć - ze łzami w oczach mówi Urszula Mosakowska.
Rzeczywistość była jednak bardzo trudna. Kobieta była bowiem bezwładna, miała bardzo spuchnięte nogi i ręce. - Chciałam podnieść rękę i nie mogłam. Kiedy mnie posadzono, głowa bezwładnie leciała mi w dół. Myślałam, że będę ciężarem dla dzieci - przypomina sobie kobieta.
Potem rozpoczęła się bardzo intensywna rehabilitacja. Na Boże Narodzenie pani Urszula była już w domu. - Teraz już normalnie chodzę i prawie wszystko robię. Wierzę, że w tych trudnych chwilach pomógł mi arcybiskup Feliński oraz Matka Boża z Jasnej Góry. Jestem im bardzo wdzięczna i jestem szczęśliwa - kończy swoją opowieść Urszula Mosakowska.
Małgorzata Pabis