Łaski: To przyszło z nieba

To był najczarniejszy dzień w życiu pani Dalmary Kozioł z Krasnego. 16 lipca 1995 roku podczas tragicznego wypadku samochodowego zginął jej mąż Marek oraz trzyletni syn Wiktor. Pani Dalmara w bardzo ciężkim stanie została przewieziona do szpitala. Jak sama mówi swój powrót do zdrowia uznaje za cud wymodlony za wstawiennictwem arcybiskupa Szczęsnego Felińskiego. Dekret o cudzie został opublikowany w Watykanie w lipcu 2002 r.

Pani Dalmara przyznaje, że przed wypadkiem nie znała osoby arcybiskupa. Kiedy w ciężkim stanie leżała w szpitalu jej mama rozpaczała, płakała, szukała wszędzie pomocy.- Kiedyś w autobusie modliła się i płakała. Wtedy przysiadła się do niej Siostra Maria Miguela Komar ze Zgromadzenia Franciszkanek Maryi, która pracowała u nas w parafii i zapytała co się stało. Kiedy dowiedziała się co chodzi, powiedziała mamie, żeby zaufała, a siostry będą się modlić, polecać mnie swojemu założycielowi -opowiada pani Dalmara.

Pomoc od sióstr
Kiedy lekarze nie dawali jej już żadnych szans siostra Maria przyjechała do szpitala do pani Dalmary. Przywiozła z sobą maleńką fotografię acybiskupa Felińskiego z maleńkim kawałeczkiem relikwii. - Byłam przytomna, a siostra mówiła mi, bym się modliła, bym zaufała Bogu. Siostra prosiła żebym relikwie trzymała przy sobie. To było moje pierwsze spotkanie z założycielem Sióstr Franciszkanek - mówi Dalmara Kozioł, dodając, że jest w pełni przekonana, że swoje uzdrowienie zawdzięcza arcybiskupowi. - Sama słyszałam, jak lekarze mówili, że nie mam szans żeby wyjść z tego wszystkiego. Kiedy siostra Maria odeszła ode mnie, przez całą noc trzymałam fotografię arcybiskupa na piersiach pod koszulą nocną. Rano obudziłam się zdrowa, uśmiechnięta, z wielką chęcią życia. Opuchlizna zniknęła. Gips, w którym tkwiłam okazał się o wiele za duży, choć jeszcze dzień wcześniej byłam tak popuchnięta, że się w nim nie mieściłam. Rano lekarz wszedł do mojego pokoju po to tylko, żeby stwierdzić, że ja nie żyję. Wyszedł na korytarz i do mojej mamy powiedział: "to jest cud. Inaczej nie mogę powiedzieć. To przyszło z nieba". Wierzę mocno, że tak właśnie było - wyznaje kobieta.

Tak to się stało
16 lipca 1995 Państwo Koziołowie jechali fiatem 126p. W Lutoryżu pod Rzeszowem czołowo zderzyli się z fiatem uno. - Tego zderzenia już nie pamiętam. Przez kilka dni byłam nieprzytomna - podkreśla Dalmara Kozioł.
Kierowca - Marek Kozioł zginął na miejscu, prawie trzyletni syn zmarł po tygodniu. Sześcioletnia córeczka Paulinka doznała złamania ręki. Pani Dalmara w ciężkim stanie, nieprzytomna, została przewieziona do szpitala w Rzeszowie, gdzie stwierdzono: rozerwanie śledziony, pęcherza moczowego, jelita cienkiego, rozległy krwotok zaotrzewny, złamanie miednicy oraz kości udowej lewej oraz stłuczenie mózgu pierwszego stopnia.

Pani Dalmara Kozioł po udzieleniu natychmiastowej pomocy została poddana operacji a następnie zastosowano wobec niej odpowiednie leczenie. Jak stwierdzili lekarze, opisane obrażenia ciała spowodowały, że życie chorej w przebiegu leczenia kilkakrotnie było poważnie zagrożone, a przeżycie wręcz niemożliwe. Mimo to pacjentka wyleczyła się z obrażeń.

Oczekiwanie takiego rezultatu w terapii przekroczyło wszelkie optymistyczne prognozy. Stan zdrowia pacjentki uległ szczególnej niespodziewanej poprawie od momentu rozpoczęcia nowenny do Arcybiskupa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, którą odmawiały matka, rodzina chorej oraz Siostry Rodziny Maryi z Krasnego.

Lekarze specjaliści, pod których opieką pani Dalmara pozostawała w szpitalu: chirurg operujący, chirurg urolog i specjalista chirurgii ogólnej jednogłośnie stwierdzili na piśmie i potwierdzili zeznaniami, że powrót do zdrowia pacjentki nie jest wynikiem przeprowadzonej operacji i zastosowanego leczenia. Według ich opinii chirurdzy z długoletniego doświadczenia dobrze wiedzą, że mimo perfekcyjnie kompetentnego postępowania lekarskiego ogromna liczba chorych z podobnymi urazami wielonarządowymi umiera a właściwie przeżywają jedynie wybrańcy Pana Boga. Z tego właśnie względu wypadek pani Dalmary został uznany przez Kościół za nadzwyczajne uzdrowienie wykraczające poza prawa natury. Wszyscy uważają, że decydująca poprawa i powrót do zdrowia Dalmary Kozioł nastąpiły za wstawiennictwem u Boga Arcybiskupa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego.

Arcybiskup jest naszym patronem
Pani Dalmara Kozioł wyznaje, że w swoim trudnym życiu nie raz doświadczyła pomocy arcybiskupa Felińskiego. - Arcybiskup jest patronem moim i całej mojej rodziny, a także znajomych. Nosimy jego relikwie na szyi, w medaliku, którym nas Siostry obdarowały. Mamy jego relikwie w domu. Każdego dnia modlę się za jego wstawiennictwem, wypraszam łaski. Czuję jego opieka nade mną. Są sytuacje, kiedy bliscy, znajomi mówią: jak ty sobie dajesz radę. To niemożliwe, żebyś utrzymała dom, żebyś tak dzielnie żyła. A to nie moja zasługa, a w większości mojego patrona Szczęsnego Felińskiego. Mocno wierzę w to, że siłę do życia otrzymuję z nieba. Jest mi jednak ciężko i gdyby nie pomoc patrona i opieka Opatrzności Bożej pewnie już niejeden raz upadłabym na duchu i nie dałabym zupełnie rady - mówi kobieta i na koniec dodaje: - Człowiek musi być silny i musi wierzyć, że jutro będzie lepiej. Wtedy jest łatwiej żyć.

Małgorzata Pabis