Pamiętniki św. Zygmunta Szczęsnego (3)

Jenerał-gubernator, nierad z tak łagodnego wyroku na Grocholskiego, zaproponował członkom wojennego sądu zaliczenie go do drugiej kategorii, co też powolni służalcy bez oporu spełnili. Na przedstawienie jenerał-gubernatora cesarz zatwierdził wydane w Kijowie wyroki, co czyniło niemożebną wszelką od wyroku apelację. Toteż na próżno Grocholscy czynili zabiegi w najwyższych sferach w Petersburgu, wszystkie te usiłowania rozbijały się o monarsze zatwierdzenie. Póki żył stary Grocholskim, dekret konfiskaty nie mógł być wykonany, ale wnet po jego zgonie rząd wszedł w posiadanie majątku, i to w sposób tak barbarzyński, że nie tylko skonfiskowano ruchomości całej rodziny, lecz gdy córka zmarłego, ze smutku i oburzenia dostawszy pomieszania zmysłów, nie chciała ustąpić ze swego pokoju, grożąc pistoletem każdemu, kto by śmiał próg gwałtem przekroczyć, policja, opanowawszy resztę gmachu, urządziła pod jej pokojem karmnik wieprzy, obok zaś szynkownię z ustawiczną wrzawą pijanego żołdactwa i wyuzdanej gawiedzi. Dopiero obłożna choroba obłąkanej dała możebność rodzinie uwolnienia jej od tego brutalnego znęcania się, wznawiającego prześladowania pierwszych wieków męczenników. Zaledwie po trzydziestu niemal latach, za panowania Aleksandra II, Leonard Szaszkiewicz, jeden ze spadkobierców Grocholskiego, zebrał konferencję najbieglejszych adwokatów w Petersburgu i stosownie do ich rady wytoczył proces jenerał-gubernatorowi i członkom sądu wojennego w Kijowie o pokrzywdzenie go na majątku przez nielegalne wydanie wyroku na Grocholskiego. Zacny minister sprawiedliwości, hr. Pahlen, zainteresował się tą sprawą, zażądał z Kijowa i Lwowa autentycznych dokumentów, a przekonawszy się o krzyczącej niesprawiedliwości sądu, przedstawił cesarzowi, że nie tylko poczucie słuszności, ale sam honor dynastii wymaga całkowitego wynagrodzenia wyrządzonej krzywdy; na co też cesarz przyzwolił, unieważniając wydany niegdyś wyrok ze wszystkimi jego następstwami.

Pomimo szkód olbrzymich, wyrządzonych polskim obywatelom przez liczne konfiskaty majątków, rząd rosyjski mało skorzystał z tego przywłaszczenia, największa bowiem część dochodów z dóbr zabranych ugrzęzła w kieszeni administracji. Ministerium dóbr państwa nie istniało jeszcze wówczas, oddawano przeto zarząd skonfiskowanych majątków zasłużonym urzędnikom, najczęściej jenerałom, bez żadnej prawie kontroli. W pierwszej mojej młodości zdarzyło mi się poznać na Podolu dawnego rządcę majątku Jełowickich; otóż ona mi opowiadał, że gdy przybył jenerał, któremu po konfiskacie dobra te zostały powierzone, on go oprowadzał po całym gospodarstwie, sumiennie mu ukazując wszystkie zbiory i przedstawiając sperandę omłotów. Po opatrzeniu wszystkiego i wysłuchaniu sprawozdania jenerał zawezwał rządcę do swego gabinetu, a znalazłszy się z nim w cztery oczy, rzekł doń uprzejmie: „Widzę, że pan jesteś dobrym gospodarzem i uczciwym człowiekiem; toteż jeśli sobie tego życzysz, pozostawię panu i nadal zarząd tego majątku. Żebyś pan jednak na nowym stanowisku nie został skompromitowany, muszę pana ostrzec, że powinieneś być bardzo ostrożnym w wykazywaniu tego, co spodziewasz się otrzymać z majątku. Z rządem to nie to, co z właścicielem prywatnym, któremu wolno być wyrozumiałym, skoro ufa osobistemu charakterowi swego rządcy; choć mniej się otrzyma, niż obiecywała speranda, właściciel do odpowiedzialności za to nie powoła; ale biada, gdyby się to stało w stosunku do rządu. My nie możemy uwzględnić ani tego, co zjedzą myszy, ani co uschnie, ani co rozkradną; to, co raz podano na papierze, musi się koniecznie znaleźć w magazynie, inaczej bowiem rządca odpowie jako defraudator. Pan przy tym masz własne potrzeby, których ja nie mam prawa uwzględnić; a i ja też potrzebuję przecie i owsa dla koni, i ordynarii dla ludzi, rząd zaś w te drobiazgi nie wchodzi, skro sami zawczasu o nich nie pomyślimy. Wszystko więc zważywszy, radzę panu połowę tylko podawać w raportach tak zbiorów, jak i omłotów, a wówczas w deficyt nie wpadniemy, własne potrzeby zaspokoimy, a i miejscowym urzędnikom coś się przecież należy, ażeby z zazdrością w ręce nam nie patrzali”.

Ten sam rządca opowiadał mi znowu, że w sąsiedztwie był duży majątek, należący do dwóch braci, z których jeden należał do powstania i zaliczony został do drugiej kategorii; że zaś dział między braćmi nie był jeszcze dokonany, rząd przeto naznaczył komisję do rograniczenia sched i objęcia w posiadanie schedy skonfiskowanej. Prezesem tej komisji zamianowany został jakiś jenerał, z którym właściciel nie skonfiskowanej połowy majątku wnet się porozumiał, ofiarując mu znaczną łapówkę, jeśli mu zostawi wybór schedy i poprowadzi granice wedle jego wskazówek. Gdy jednak przyszło do wykonania uczynionego przyrzeczenia, jenerał natrafił na niespodziewany opór jednego z członków komisji, który w interesie skarbu nie chciał uznać projektowanego działu za słuszny. Jenerał przyjął uczynione mu uwagi z pozorną wdzięcznością i polecił oponentowi ułożenie sched wedle swych zapatrywań, jednocześnie wszakże polecił swemu zausznikowi, aby starał się wyszukać jaką kondemnatę na zuchwałego przeciwnika. Jakoż niebawem doniesiono mu tajemnie, że przed paru miesiącami ów szermierz rzetelności objął w swe zawiadywanie rządowy magazyn zboża; gdy zaś okazało się, że w nim brakowało siedem czetwertni pszenicy, poprzedni zawiadowca pokrył ten niedostatek pieniędzmi, deficyt jednak zboża dotąd nie został jeszcze pokryty. Dowiedziawszy się o tym, jenerał zarządził wnet rewizję magazynu i za kilka brakujących czetwertni oddał pod sąd nieoględnego winowajcę; na jego zaś miejsce mianowano członkiem komisji doświadczeńszego urzędnika, który umiał być powolnym woli jenerała.

Myliłby się wszakże, kto by sądził, że tylko patrioci, sprzeciwiający się rządowi, ucisku i prześladowania doznawali, lojalni zaś poddani łaską i opieką monarchy cieszyć się mogli. Znane jest powszechnie wyrzeczenie cesarza o nas: „Dzielę ja Polaków – powiedział on – na dwie kategorie: jedni mi służą, drudzy walczą ze mną. Pierwszymi gardzę, drugich nienawidzę”. To, co spotkało uczestników powstania, dostatecznie maluje, w jaki sposób nienawiść się jego objawiła; jako ilustrację zaś monarszej pogardy opowiem przejścia dwóch przedstawicieli naszych historycznych rodów, którzy stosownie do osbistego charakteru próbowali szczerze zaprzysiężoną monarsze wierność zachować. Jednym z nich był książę Konstanty Lubomirski, którego powstanie listopadowe zastało w randze jenerała w czynnej służbie zostającego. Kiedy jego dywizja otrzymała rozkaz maszerować na Warszawę, książę udał się do cesarza, aby mu oświadczyć, że pozostanie wiernym swojej przysiędze i chętnie walczyć będzie pod raz obranym sztandarem, byle to nie było przeciw własnym rodakom, wśród których nie tylko przyjaciół, ale bliskich nawet krewnych by spotkał. „Poślij mię, Najjaśniejszy Panie, na Kaukaz, z rozkoszą krew przeleję w sprawie mojego monarchy, ale nie każ mi gwałcić najświętszych uczuć, które samo prawo natury uszanować każe.” Nieukontentowany cesarz odrzekł zimno, że kto chce być wiernym swemu monarsze, ten bez wyboru wszystkie rozkazy jego spełnia. „Jeśli nie chcesz być zdrajcą, udaj się niezwłocznie tam, gdzie ci rozkazałem.” Usłyszawszy to ks. Lubomirski podał się do dymisji, którą otrzymał z zaleceniem, by noga jego nie postała nigdy nie tylko u dworu, lecz i w nadnewskiej stolicy, co też aż do śmierci cesarza Mikołaja najściślej przestrzegane było.

Nierównie smutniejsze przejścia przebywał książę Leon Radziwiłł, ordynat klecki, który jeszcze przed powstaniem listopadowym wstąpił do gwardii i zostawszy oficerem, mianowany został fligieladiutantem cesarskim. Przebywając ustawicznie u dworu, dopatrzył się łatwo, że cesarz Mikołaj okazywał szczególne względy księżniczce Urusow, frejlinie cesarzowej. Pragnąc pozyskać przez nią drogę do łaski monarszej, młody ordynat nadskakiwał jej przy każdej zręczności, i to tak jawnie, że cały dwór spostrzegł te mniemane jego konkury. Dogadzało to bardzo widokom cesarza, który rad już był wydać księżniczkę za mąż, polecił przeto ministrowi dworu, aby miał oko na księcia Leona, a skoro ten zbliży się do księżniczki, aby go wnet o tym uwiadomił. Niedługo czekać było trzeba na okazję: tego wieczora młoda para zajęła się w jednym z salonów żywą rozmową, o czym powiadomiony cesarz wszedł tam niespodzianie, a zbliżywszy się z uprzejmym uśmiechem do rozmawiających, połączył ich ręce i rzekł stanowczym głosem:

– Cieszę się bardzo, żeście sobie do serca przypadli; było to właśnie moim życzeniem, niech was Bóg na wspólną drogę życia błogosławi.
Przy tak nieprzewidzianym obrocie sprawy ks. Leon pospieszył do swego towarzysza broni, księcia Eustachego Sapiehy, który był także fligieladiutantem cesarskim, zapytując, co mu w tak trudnym położeniu uczynić wypada.
– Wyjedź natychmiast za granicę – odrzekł bez wahania szlachetny kolega – i wówczas dopiero powróć, kiedy księżniczkę za mąż wydadzą.
– Tak postępując – tłumaczył się mimowolny narzeczony – narażę się na gniew cesarza i na nieobliczalne jego następstwa.
– Jeśli dbasz jedynie o łaski cesarskie – odparł z pogardą Sapieha – to się żeń; ale ci przepowiadam, że następstwa tego kroku falniejsze dla ciebie będą niż najzawziętsza zesmta obrażonego despoty.

Słaby i niedaleko widzący ordynat uległ pokusie i pojął carską faworytę, ktora w szczodrobliwości swego wszechwładnego opiekuna przyniosła miężowi jako wiano wywłaszczenie licznej rzeszy obywateli, którzy przez wiele częstokroć pokoleń trzymali prawem zastawnym folwarki radziwiłłowskie. Ukaz cesarski, opierając się na nietykalności majątków ordynackich, nakazywał wyrzucić ówczesnych posiadaczy dóbr zastawnych, wzywając ich jednocześnie do zdania kalkulacji z pobieranych dawniej dochodów, że zaś ustanowiona w tym celu rządowa komisja otrzymała rozkaz mieć na względzie jedynie interesa ordynackie, za szczęśliwego przeto mógł się poczytywać każdy, kogo z kwitkiem wyprawili, nie wymagając zwrotu przebranego rzekomo z dochodów zastawnego kapitału. Smutną historię tego ożenienia słyszałem z własnych ust księcia Eustachego Sapiehy w Paryżu 1849 roku; fakt zresztą powszechnie był znany. W zdumiewający też sposób ziścił się fatalny horoskop, ukazany ordynatowi przed ślubem przez zacnego towarzysza broni. Ks. Leon wstępował dość szybko po szczeblach hierarchii wojskowej i był już jenerałem-adiutantem w chwili ukończenia węgierskiej kampanii. Pragnąć wyzyskać przeważne stanowisko swe w środkowej Europie, cesarz Mikołaj postanowił skłonić sułtana do wydania mu polskich jenerałów, którzy schronili się na tureckie terytorium z resztą legionów – tych zwłaszcza, co jak Bem, Dembiński, Zamoyski i Wysocki brali udział w listopadowym powstaniu i zaocznie na śmierć zostali skazani. Kiedy przyszło mianować carskiego pełnomocnika, który by się o to wydanie najznakomitszych polskich patriotów upominał, wybór cesarza padł na Radziwiłła – tak mu się ta myśl podobała, że przedstawiciel jednej z najznakomitszych naszych rodzin powiedzie rodaków swoich na rusztowanie. Sama nawet księżna Leonowa, jakkolwiek Moskiewka, tak była oburzona tą niecną misją, że z rozpaczą niemal przeciw temu protestowała. Ordynat wszakże tak nisko upadł już moralnie, że bez wstrętu i wahania podjął się tak poniżającego posłannictwa. W Konstantynopolu jednak nie tylko nic nie wskórał, lecz z tak jawną pogardą traktowany był przez ambasadorów mocarstw zachodnich, iż żaden ręki podać mu nie chciał. Nie na tym wszakże kończy się upośledzenie i wyzyskiwanie Radziwiłła. Już za panowania Aleksandra II cesarz, pragnąc nabyć dla jednego ze swych braci dobra jakie w zabranym kraju, zwrócił uwagę na Borysowszczyznę w mińskiej guberni, będącą własnością ordynata kleckiego. Dowiedziawszy się, że na tym majątku ciążą znaczne zaległości skarbowe, monarcha zapytał dość surowo swego jenerała-adiutanta, jaka była tego przyczyna. Gdy zaś książę tłumaczył się, że ziemia zbyt mało daje tam dochodu, cesarz rzekł krótko: „To ją sprzedaj”.

– Trudno o kupca – ciągnął dalej książę.
– Masz nabywcę we mnie. Jutro ci przyślę mego pełnomocnika – powiedział żegnając go cesarz i wkrótce kupno zostało dokonane.
Tak to oddawszy się na bezwarunkową służbę ciemiężcy, Leon Radziwiłł zhańbiony i wyzuty ze znacznej części mienia, kończy na obczyźnie nędzny żywot, okryty wzgardą zarówno swoich, jak obcych.


www.katolik.pl